Kącik literacki



Eugenia Jakubowska: Zwiastunka Śmierci

W latach ’90 zostałem zaproszony przez Kol. Zbyszka Jakubowskiego do małego przysiółku znajdującego się koło Antonina, o nazwie Jesiona. Tam miałem przyjemność poznać rodzinę Zbyszka i seniorkę rodu, jego mamę Panią Eugenię Jakubowską. Osoba przesympatyczna, która po przywitaniu karze siadać i opowiadać; o drodze którą się przybyło o tym jak długo nie widzieliśmy się i co w tym czasie zdołało się wydarzyć, o rodzinie, o przyrodzie; czy zauważyłem że kowalików jest coraz mniej, choć sikorek i wróbli nie ubywa ….
W tym czasie na stole pojawia się herbata i coś do zjedzenia; bo taki tam zwyczaj że kto z drogi tego się nawet nie ma co pytać. A przy nakrytym stole w długie zimowe wieczory najlepiej się opowiada.
Jedną z tych opowieści mam przyjemność Wam zaprezentować.
W tym roku Pani Eugenia kończy 92 lata !!!!
Życzmy jej Wszyscy dużo zdrowia i oby nigdy jej nie opuścił ciepły słoneczny uśmiech. Dobrego humor i wigoru którym promieniuje, mogą pozazdrościć nie tylko rówieśnicy jej dzieci ale i wnuków.
Pamiętając, że pamięć buduje naszą tożsamości życzę wszystkim miłej lektury

Darz Bór
Wojtek Wdowikowski
Wrocław, 14 luty 2017r.


ZWIASTUNKA ŚMIERCI

W roku 1900 mój ojciec śp. Antoni Olejniczak wybrał się na proszone polowanie do Kosmowa. Było to dość daleko, ho w pow. kaliskim może to się w tych czasach inaczej nazywało. Był wtedy i jest nadal taki zwyczaj że jeden z myśliwych urządza polowanie zbiorowe. Zwierzyny było w bród. Bory! To były jeszcze bory prawdziwe, gdzie słonko tylko gdzie nie gdzie przedzierało się przez gęstwę czubów drzew. Ojciec - pierwszy raz był w tych stronach. Właściciel gospodarstwa, a raczej dworku, był sympatycznym, silnym mężczyzną. Już dobrze szpakowata czupryna mówiła, że miał lat około 60. Ład i porządek panował wszędzie. Po domu krzątała się młoda, śliczna kobieta. Gospodarz ją przedstawił: - Oto moja żona, panowie. Po zakończonych pomyślnie łowach, zostali zaproszeni na prawdziwą ucztę. Po kolacji, przy dobrej nalewce na miodzie myśliwi zostali sami w pokoju. Gospodarz odezwał się do nich tymi słowy: - Koledzy, zauważyłem wasze zdziwione miny, gdy przedstawiałem wam moją żonę. Tak, jest bardzo młoda. Opowiem wam historię jej poznania.
I zaczął snuć opowieść swego życia. Zebrani w pokoju myśliwi zasłuchali się tak, że brzęcząca mucha, wydała im się rykiem jelenia. Otóż ich gospodarz piastował jakiś urząd, który wymagał, jego wyjazdów w różnych porach roku. Kiedy służba zmusiła go do wyjazdu, był to luty, ale taki prawdziwy, dobrze mrozem kuły. Wyjechał więc w wigilię św. Walentego. Oczywiście w konie i sanie. Sanie załadowano karmą dla koni, prowiantem dla woźnicy i doborową bronią. I tek wyruszył w śnieżny poranek. Z początku konie szły dziarsko, parskając wesoło. Z czasem niebo zaczęło się chmurzyć. Droga wiodąca przez ciemne bory zrobiła się jeszcze ciemniejsza. Daleko wycie wilków doprowadzało konie do szału. Nie było mowy o zatrzymaniu się i rozpaleniu ogniska. Podróżny bardzo szybko stracił orientację. Konie, na szczęście silne, dobrze karmione pędziły z wiatrem w zawody. W pewnej chwili podróżny zobaczył, że wyjechali na rozległą widną, dosyć polanę. Ucieszył się, że wreszcie zostawił za sobą las. Śnieg sypał, a mimo to podróżny zobaczył migające światełko. Ruszył, raźno w tym kierunku.
Dojechał do obszernej gospody. Psy ujadając obwieściły gości. Gospodarz ze światłem i parobkiem przybiegli do san. Parobek zajął się końmi, a gospodarz podróżnym. Wprowadził go do cieplej, obszernej izby. Na środku stał ogromny piec, a wokół ławy. Gospodyni przybiegła zapytać, czego gość sobie życzy. Oboje odeszli do przyrządzania wieczerzy. Gdy przybysz został sam, zaczął się rozglądać. Zobaczył przytulaną do pieca małą dziewczynkę.
Siedziała cichutko, wpatrując się w przybyłego gościa. Podano mu wieczerzę. Gospodarze oboje odeszli na pięterko po schodach szykować pokój i posianie dla gościa. Ten znów Spojrzał na siedzące dziecko. Była to nędznie odziana i bardzo lichutka dziewczynka. Łakomym wzrokiem patrzyła na postawione jadło Poprosił ją by podeszła i poczęstował ją jedzeniem. Widać było, jak to dziecko było głodne. Podróżny, który myślał że to córka gospodarzy, teraz widział, że tak nie jest. Dziecko, gdy zjadło, tak się odezwało: Dzięki ci, panie! Taki jesteś dobry, a w tej nocy musisz umrzeć. Podróżny mało się nie udławił. Myśląc, że to taka jakaś fantazja kazała powiedzieć to temu dziecku, tak odrzekł: Moja “zwiastunko śmierci”, nie żartuj sobie. Co ty mówisz? W tej chwili’ weszli gospodarze. Zobaczywszy cofającą się szybko od stołu dziewczynkę, krzyknęli, by poszła spać. Dziecko umknęło szybko. Dopiero teraz podróżny przyjrzał się swoim gospodarzom. Uznał ich za wyjątkowo niesympatycznych. Zaczął się mieć na baczności. Chciał się położyć, więc gospodarz odprowadził go do pokoju gościnnego. Dał mu klucz i wyszedł. Gość ze zdumieniem usłyszał od schodów cichy chrobot klucza. Gdy kroki na schodach umilkły podszedł do drzwi, chwycił za klamkę, ale drzwi się nie otwierały. Był zamknięty. W jednej chwili zrozumiał wszystko. Zakrył rozebrane łóżko, kładąc pod pierzynę kukłę zrobiona z kożucha. Tak samo „zrobił” głowę. Wziął stołek i ustawił go za drzwiami w taki sposób, że ten co wejdzie, musi otworzyć drzwi, a te powinny go zasłonić. Nabitą broń położył na kolanach i czekał. Czekał bardzo długo. Gdzieś około godz, 2:00 cichutko otwarły się drzwi. Stała tam baba z latarnią, a stary łotr wycelował w leżącą kukłę i oddał dwa strzały. Widząc to, podróżny wypalił z obu luf, zabijając gospodarza na miejscu. Natomiast ranna gospodyni uciekła po schodach. Przybysz, pobiegł szukać swojej zbawczyni. Nigdzie nie było żywego ducha. Pomyślał, że może i koni jego już nie ma i pobiegł do stajni. Konie były. Pod korytem między końmi dojrzał jakąś malutką, skuloną postać. Było to biedne dziecko. Wziął ją na ręce, otulił kożuchem i poniósł do ciepłej kuchni. Gdy dziewczynka trochę się uspokoiła, pan podjął rozmowę. Dowiedział się że mała nie była córką tych bandytów. Gdy miała 4 latka, podróżujących z nią rodziców zabili a dziecko zostawili, żeby było do posługi, gdy podrośnie. Dziecko zapamiętało jednak wszystko. Od tej chwili podróżny wziął je w opiekę. Pytał jeszcze, czy nie wie, gdzie zakopywano zabitych podróżnych. Otóż za gospodą było duże jezioro. Tam to w czas zimy wrzucano ciała do przerębli.
Wstrząśnięty, słuchając tej makabrycznej opowieści, nie mógł wydobyć z siebie głosu. Pojechali razem precz z tego strasznego miejsca. Po zdaniu raportu odpowiednim władzom, podróżny ustanowił się opiekunem dziewczynki. Przywiózł ją do swego domu i oddał pod opiekę starej swej klucznicy. Ta tak się zajęła sierotką, że po pół roku nikt by jej nie poznał. Opiekun jej posłał ją do dobrych szkół.Dziewczyna wyrosła na śliczną pannę.Ciężko było opiekunowi powiedzieć jej w końcu, że wyśle ją do znajomych w Warszawie, żeby mogła poznać kogoś, by wyjść za mąż, bo tu nie ma towarzystwa.
I znów dziwna to była data - 13 lutego. Właśnie obchodziła swoje 18 urodziny. Na imię miała Anna. W końcu musiał wydusić z siebie, że się rozstaną. Dziewczyna zbladła i padła zemdlona W ostatniej chwili opiekun złapał ją w ramiona. Zaczął ją tulić do siebie, nawet sam nie zdając sobie z tego sprawy. Gdy Anna oczy otwarła, zaczęła strasznie płakać. Dlaczego on ja odtrąca? Czy nie widział tego, że jako dziecko go kochała a teraz jest kobietą i świata poza nim nie widzi?
- Odpychasz mnie, panie?
Wtedy on zaczął jej tłumaczyć:
- Jam już stary, ty młodziutka.
Zamknęła mu ręką usta, mówiąc:
- Kochasz ty mnie?
Wtedy westchnął do Boga mówiąc:
-Panie, czym ja sobie zasłużyłem na to?
I tak, moi panowie, żyjemy szczęśliwie ładnych kilka lat, mamy dzieci, a to wszystko przez moją „Walentynkę”, co mnie ustrzegła od pewnej śmierci. Jako dziecko była „zwiastunką śmierci”. Teraz jest moim szczęściem.
Taka jest historia mojego życia, panowie. Myśliwi, dorośli, twardzi ludzie jak jeden ocierali łzy płynące z oczu, nie wstydzili się tego.
Odśpiewali obojgu sto lat i, życząc dalszej pomyślności i dalszej opieki Bożej, rozjechali się do swoich domów. Tam każdy jeden w ten zimowy czas opowiedział, to swojej rodzinie. I ja słyszałam, jak powtarzano sobie tę historię i jak mogłam tak wiernie opisałam.

Autorem opowiadania jest: Eugenia Jakubowska mama kolegi Zbyszka i babcia kolegi Jarka


Materiały zawarte w tej witrynie są własnością osób, które wyraziły zgodę na ich zamieszczenie oraz właściciela serwisu. Zabrania się zapożyczania, kopiowania w całości lub części bez uprzedniego kontaktu




« Powrót »