2018-06-14 Rogacz Kol. Pawła Bęben



Stało się!

Mógłbym opisać kilka chwil spędzonych na samym polowaniu, którego efektem było pozyskanie kozła, ale w moim odczuciu, byłoby to zdecydowanie za mało. Przygotowań i emocji poprzedzających następujące wydarzenie było o wiele więcej.
Pierwszym etapem moich przygotowań było zdobycie uprawnień selekcjonerskich. Z zamiarem ich uzyskania nosiłem się od dawna, ale jakoś brakowało mi motywacji. Rozmowy z kolegami posiadającymi te uprawnienia, jak i z tymi, którzy ich nie posiadali podgrzewały atmosferę. Czułem, że to kolejny krok, który należy wykonać. Jak się wkrótce okazało kolegów noszących się z tym zamiarem było kilku. Jednym z nich był kol. Piotr Szulakowski, który gorąco namawiał mnie, abym razem z nim poszedł na kurs w sesji jesiennej 2017 r. Nasilenie prac jesiennych w gospodarstwie, które prowadzimy z żoną jest duże i nie mógłbym solidnie przygotować się do egzaminu. Z ciężkim sercem odmówiłem, ale obiecałem Piotrkowi i sobie, że wiosną 2018 r. pójdę na kurs. Piotr zdał jesienią w pierwszym terminie i wysoko ustawił poprzeczkę. Klamka zapadła. Nadeszła moja kolej.
Kurs w kwietniu, ale już od stycznia zacząłem naukę z materiałów pożyczonych od Piotra, za które gorąco dziękuję. Naturalnym jest, że poszerzając wiedzę najlepiej robić to na konkretach i tak było też w moim przypadku, a więc lornetka w dłoń. Ruszam w teren.
Moją uwagę zwrócił kozioł. Wtedy początkiem marca jeszcze w scypule. Wyraźnie było widać nietypową formę parostków. Natomiast przy kolejnym spotkaniu na przełomie marca i kwietnia parostki miał już wytarte. Wielotykowiec. Moje serce zabiło mocniej, ale czułem, że przede mną droga jeszcze długa.
Kurs w kwietniu, a egzamin 4-5 czerwca. Zdałem. Po odebraniu uprawnień na strzelnicy w Opolu Grudzicach poprosiłem łowczego Romana Szulakowskiego o dopisanie na upoważnieniu kozła. Łowczy zaznaczył z humorem, że pierwszy rogacz musi być wpisany dokładnie. I tak kaligraficznym pismem na moim upoważnieniu pojawił się zapis: „sarna – rogacz”.
Uprawnienia są. Broń sprawdzona - sprawna. Upoważnienie jest. Formalnościom stało się zadość. Nie mogłem doczekać się pierwszego polowania, które już planowałem.
Kieruję się na „owczarnię” z cichą nadzieją, że spotkam dawno nie widzianego „mojego” kozła. Niestety, widzę kilka rogaczy, ale nie tego, na którego czekam. Kilka dni później wracając z pola zauważam ruch w łubinie. Nie zatrzymując ciągnika przejeżdżam obok i widzę znajomy kształt: głowę kozła z łyżkami skierowanymi w moją stronę i śledzącego mnie wzrokiem. Przejeżdżam obok. Kozioł obraca głowę i poznaję trzy tyki. Wiem już, że to on. Wieczorem idę w pobliże miejsca, gdzie go widziałem. Siadam na stołku i czekam. Zbliża się godz. 21:00. Słońce zachodzi i nic. Następnego dnia ponawiam próbę i po godz. 21:30 widzę parostki nad łubinem. To pierwszy raz, kiedy mogę przez dłuższy czas przez lornetkę dokładnie obejrzeć jego poroże. Zapada zmrok. Wycofuję się po cichu, planując kolejne wyjście o świcie. Godzina 03:00 nad ranem. Jestem. Pogoda się psuje. Zaczyna padać. Pada coraz mocniej. Wracam lekko zawiedziony do domu.
Tego samego dnia wieczorem wypogadza się, więc ponawiam próbę. Scenariusz ten sam. Godz. 21:00. Parostki nad łubinem. „Jest dobrze”- pomyślałem. Do czasu, kiedy nie nadjeżdża znajomy rolnik. Zatrzymuje się. Chwila rozmowy. Odjeżdża. Szukam wzrokiem kozła. Był pierwszy. Ruszył przez pole łubinu obwieszczając głośnym szczekaniem moją obecność.
Nie poddaję się. Kolejny wieczór. Pogoda piękna. Zmienia się wiatr. Podejmuję decyzję o zmianie miejsca. Przechodzę i zajmuję miejsce na miedzy pomiędzy pszenicą a łubinem, gdzie lubi przebywać „mój” kozioł. Godzina 21:30. Przyszedł! Przechodzi powoli przystając i nasłuchując. Jest za daleko. Czekam. Słońce zaszło o 21:05, zbliża się 22:00 jest już za późno. Po raz kolejny poczułem z żalem, że muszę się wycofać.
Dzień następny. Wieczór. Wyposażony w broń, stołek i pastorał ruszam na polowanie. Tym razem wchodzę głębiej w łubin, bo zauważyłem, że rogacz porusza się stałym wekslem. Pozycja nie jest idealna, bo siedząc, osłonięty jestem tylko do połowy. Obserwuję pole łubinu. Czekam… Czas leci, a tu ani śladu kozła.
Godz. 21:30 zaczynam się niecierpliwić. Odwracam się i na skraju pola przy kukurydzy dostrzegam rudą suknię sarny. Spoglądam przez lornetkę: koza. Kieruję powoli wzrok w prawo. Jest! Ciągnie przez pole buraków prosto w moją stronę. Nie zatrzymuje się. Jest coraz bliżej… Opuszczam głowę kryjąc twarz. Chwytam pastorał i broń. Dłoń opieram powoli, wysoko na pastorale, by po wstaniu jednym ruchem położyć na niej osadę broni. Dzieli nas około 50 m. Podchodzi bliżej… Wchodzi w bruzdę i kryje komorę. Podnoszę się. Celuję. Widzę kark. Oddaję strzał… Pada w ogniu. Nasłuchuję. Cichnie huk wystrzału. Siadam. Biorę kilka wdechów i idę sprawdzić. Ostatni kęs, pieczęć i dłuższa chwila na pozbieranie myśli.
Udało się. Strzeliłem pierwszego kozła. Ogarnia mnie radość. Ciepły wieczór. Nie zwlekam długo. Tusza musi trafić do chłodni.
Satysfakcja z udanego polowania była pełna po zdaniu tuszy ponad 19kg w pierwszej klasie.
Posypały się gratulacje i miłe słowa, za które wszystkim kolegom serdecznie dziękuję. Zdawać by się mogło, że to polowanie indywidualne, ale wrażenia zgoła pełniejsze i bogatsze za waszą sprawą.

Darz Bór.




« Powrót »